5 sierpnia 2013

Jedenasty

Minął już miesiąc od śmierci rodziców. Wszystko potoczyło się bardzo szybko: pogrzeb, na którym była najbliższa rodzina, osoby z pracy, przyjaciele. Jedynej osoby się nie spodziewałam, tzn. Justina. Dlaczego jego?. Nie sądziłam, że będzie miał czelność pokazywać mi się na oczy. Mieszkanie zostało urządzone. Już prawie ogarnęłam stary dom. Jeszcze tylko zostało poddasze, które mam dzisiaj zamiar uporządkować. A jeżeli chodzi o Josha, to byłam raz u niego w szpitalu, ale nie miał zamiaru ze mną rozmawiać, jakby to była moja wina że tam wylądował. I od tamtego czasu się z nim nie widziałam, ani nie rozmawiałam. Mam nadzieje, że w końcu się ogarnie i zadzwoni, gdyż przez tak krótki czas naprawdę go polubiłam i traktowałam jak przyjaciela. A Chaz jak to on, leń nie miał zamiaru mi w niczym pomagać, ale mama zaciągnęła go do pomocy mi. Jestem jej bardzo wdzięczna, nie tylko za to, ale także za wsparcie emocjonalne, no i oczywiście Pattie także mi bardzo pomagała podnosząc na duchu. Mimo, że jej syn tak mnie skrzywdził, ona niczemu nie jest nie jest więc nie mam powodu by ją ignorować. Obecnie jadę do mojego „byłego” domu przemierzając zatłoczone ulice Miami. Zaparkowałam na podjeździe i z przyzwyczajenia obróciłam głowę w prawą stronę. Jego samochód stał przed domem więc jest w środku. Wysiadłam z pojazdu i skierowałam się w stronę garażu, z którego wzięłam kilka tekturowych pudeł i z nimi poszłam na poddasze. Hm ... od czego by tu zacząć. Zapaliłam światło i podeszłam do ściany obklejonej naszymi zdjęciami. Zaczęłam po kolei ściągać je i wkładać do jednego z pudeł. Po niespełna pół godziny połowa naszych zdjęć znajdowała się w kartonie. Dokończyłam odklejać „wspomnienia” i zapakowałam resztę rzeczy. Powoli zaniosłam pojedynczo pudła na dół i tak minęły mi kolejne trzy godzinki. Ostatni raz weszłam na poddasze z zamiarem zobaczenia, czy aby wszystko zabrałam. Rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu w którym znajdowałam się jedynie kanapa. Usiadłam na nie i wpatrywałam się w napis na ścianie: „PRZYJAŹŃ TO JEDNA DUSZA W DWÓCH CIAŁACH”-przeczytałam szeptem, a po moim policzku spłynęła jedna samotna łza, której nawet nie miałam zamiaru wycierać. Będę musiała jakoś wynieść stąd jeszcze tą kanapę. Ale to kiedy indziej poproszę o to kuzyna. Wstałam z sofy i podeszłam do klapy którą otworzyłam zeszłam po schodkach do „mojego” pokoju i z powrotem ją zamknęłam. Udałam się do przedpokoju i popatrzyłam na 6 zapełnionych po brzegi kartonów, w czym jeden był tym od Justina. Zaczęłam się zastanawiać jak ja je zmieszczę w samochodzie, no cóż będę musiała coś wymyślić. Wyszłam z domu nie zamykając za sobą drzwi. Otworzyłam bagażnik i wróciłam się po jedno z pudeł. Złapała za otwory w ściankach kartonu i skierowałam się w stronę pojazdu. 2 z pudeł zmieściło się w bagażniku. 3 na tylnych siedzeniach, a jedno na siedzeniu obok kierowcy. Zakluczyłam mieszkanie i wsiadłam do samochodu. Odpaliłam go i skierowałam się w stronę wybrzeża.
Szykowałam się do wyjścia, jak to się mówi „w poszukiwaniu wakacyjnej pracy”. Ta, tylko szkoda, że mi się to nie marzyło. W sumie to nie musiałam pracować jak na razie, gdyż rodzice zostawili mi tyle kasy, że wystarczy mi na długie lata .. no ale cóż nie będę przecież się leniła przez całe wakacje. Weszłam do przytulnej łazienki i wzięłam orzeźwiający prysznic. Wychodząc z kabiny usłyszałam dzwonek do drzwi, szybko wytarłam wilgotne ciało i oplotłam się ręcznikiem wychodząc z pomieszczenia. Podeszłam do drzwi wejściowych i powoli je otworzyłam. Na zewnątrz nikogo nie było co mnie zdziwiło. Wychyliłam głowę i zauważyłam zamykającą się windę. Już chciałam do niej podbiec, gdy przypomniałam sobie, że mam na sobie jedynie ręcznik. Chciałam zamknąć mosiężne drzwi, gdy w ostatniej chwili zobaczyłam białą kopertę, na której widniało moje imię. Ostrożnie podniosłam papier i przyjrzałam się mu z każdej strony. Nie widząc nic podejrzanego weszłam z powrotem do mieszkania, uprzednio zatrzaskując drzwi i przekręcając gardę. Usiadłam na brzoskwiniowej kanapie w salonie i otworzyłam biały papier. W środku znajdowała się błękitna kartka zgięta w pół. Rozłożyłam ją i przeczytałam niedbale napisane wyrazy, powoli składając je w logiczną całość. Rozchyliłam lekko usta zdziwiona tym co zostało tam napisane, a mianowicie: „Droga Mio, mam do Ciebie małą prośbę. Grzecznie pójdziesz do swojego kolegi Justina i przekażesz mu, że jeżeli nie pospieszy się z wykonaniem zadania, to ani ty ani on, nie ujrzy twojego kuzynka.
Ps. Lepiej zrób to gdy jestem jeszcze spokojny, bo inaczej Chazowi stanie się krzywda. Uważaj na siebie Księżniczko.”
 Cztery ostatnie słowa najbardziej utkwiły w mojej głowie. Co to ma znaczyć?. „Uważaj na siebie Księżniczko”?. Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi… 
(…)Weszłam do pokoju i zrzuciła z siebie wilgotny ręcznik. Wyjęłam z szafy potrzebne ciuchy i uprzednio zakładając bieliznę ubrałam się w nie. Wzięłam w rękę telefon i klucze i wyszłam z mieszkania. Przekręciłam klucz w zamku i udałam się w stronę windy. Nacisnęłam zielony guzik i tupiąc nogą nieznany mi rytm, czekałam na nią zniecierpliwiona. Gdy pożądane przeze mnie urządzenie wjechało na moje piętro pospiesznie do niego weszłam i zjechałam na najniższe piętro, na którym znajdował się parking dla lokatorów. Gdy znalazłam się już w moim samochodzie, z piskiem opon ruszyłam dobrze znaną mi drogą. 
*NARRACJA TRZECIOSOBOWA*
Stanęła na podjeździe przed domem chłopaka. Wyszła z samochodu donośnie trzaskając drzwiami. Szybkim krokiem podeszła do drzwi i zaciskając w dłoni białą kopertę, załomotała mosiężną kołatką w drzwi. Po niecałych 20 sekundach, drzwi uchyliły się, a w nich stanęła mama bruneta. Ze zdziwieniem patrzyła na przybyłego gościa. Dziewczyna w miarę spokojnie przywitała się z kobietą. Informując ją o natychmiastowej potrzebie porozmawiania z jej synem. Nie czekając na odpowiedź skierowała się schodami w stronę pokoju bruneta. Bez pukania otworzyła drewniane drzwi, weszła do pokoju zamykając je za sobą. Oparła się o ścianę i czekała, aż chłopak ubrany wyjdzie z łazienki, gdyż słyszała lejącą się wodę w wymienionym wcześniej pomieszczeniu. W głowie próbowała sobie wszystko ułożyć. Nie wiedziała, czy nakrzyczeć na chłopaka i zażądać wyjaśnień, czy po prostu spokojnie z nim porozmawiać. Przemyślenia przerwał jej chłopak otwierając łazienkę. Wyszedł, lecz nie zauważył szatynki, gdyż wycierał mokre włosy ręcznikiem który zakrywał mu twarz. Dziewczyna rozszerzyła oczy i głośno przełknęła ślinę. Tak, tak. Justin stał przed nią w samym ręczniku. Rozumiecie?! W SAMYM RĘCZNIKU!! Potrząsnęła głową by nie patrzeć na umięśniony tors „kolegi”. Odchrząknęła głośno, tym samym zwracając na siebie uwagę bruneta. Oszołomiony widokiem szatynki, której nigdy nie spodziewałby się w tym miejscu. Zarumienił się, zdając sobie sprawę, że stoi przed nią przepasany jedynie czarnym ręcznikiem.
*OCZAMI MII*
Patrzałam w oczy Jus..Biebera, w których malowało się zdziwienie i jednocześnie zawstydzenie. Opanowując emocje, starałam się nie pokazać jak bardzo podoba mi się to, że stoi przede mną z odkrytą klatką piersiową, poprawka umięśnioną klatką piersiową. Podeszłam do komody chłopaka i wyciągnęłam z niej czarne bokserki, niebieską koszulkę i jeansowe rurki z obniżonym stanem. Nie powiem byłam trochę zażenowana, tą sytuacją. No ale widząc minę Justina wywnioskowałam, że nie ma zamiaru się ruszyć. Zastygł, jak by był z kamienia. Podałam mu ciuchy i dotykając jego nagiego torsu popchnęłam go w stronę łazienki, zamykając za nim drzwi. Sama usiadłam na jego łóżku i zaczęłam wachlować twarz kopertą którą trzymałam w prawej dłoni. Po chwili usłyszałam dźwięk suszarki, co oznaczało, że Bieber zaraz z powrotem wejdzie do pokoju. Przestała ostudzać swoje hormony, które buzowały w moim organizmie i ponownie wstałam przechadzając się w tą i z powrotem po pomieszczeniu. Po chwili szklane mleczne drzwi uchyliły się. Justin wyszedł z nich i staną koło mnie.
-A więc czym zawdzięczam sobie tą wizytę?. – pierwszy przerwał ciszę i uniósł pytająco jedną brew. Ja jedynie podałam mi kopertę z moim imieniem i mruknęłam ciche przeczytaj. Chłopak otworzył ostrożnie biały papier i wyjął jego zawartość. Ja ponownie usiadłam na niebieskiej pościeli i położyłam ręce na kolanach. Justin ze zmarszczonym czołem czytał zawartość błękitnej kartki. Po chwili usiadł na krześle znajdującym się przy biurku i chowając twarz w dłoniach głośno westchną.
-Wytłumaczysz mi o co tutaj chodzi, dlaczego ktoś porwał Chaza i z czego musisz się wywiązać?! – tym razem to ja zadałam pytanie, unosząc przy tym głos, a jego ton stał się bardziej stanowczy niż zwykle, aż sama się zdziwiłam. On na to podniósł głowę i spojrzał na mnie swoimi hipnotyzującymi brązowymi oczami.
-To jest zbyt skomplikowane, a poza tym nie powinienem się w to mieszać. – odpowiedział beznamiętnie. Ja na jego słowa wstałam.
-Jezu Justin!. Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że ja już w tym siedzę?. To oni mnie w to wciągnęli. Porywając mojego kuzyna i pisząc do mnie tą cholerną wiadomość. Musisz mi to wszystko wytłumaczyć, po prosu musisz rozumiesz?! Tu teraz nie chodzi o ciebie, a tym bardziej o mnie!. Tu chodzi o życie Chaza!. – uniosłam się, podnosząc głos.
-Kurde Mia, ale ty tego nie zrozumiesz. Nie zrozumiesz, że ja musiałem. Nie miałem innego wyjścia. – powiedział zrezygnowany.
-Czy ty nie widzisz, że sam tego nie wyprostujesz?. Ja jestem pewna, że ci ludzie nie żartują. A ty sam wiesz to najlepiej. Musimy teraz działać razem, mimo, że tak bardzo mnie zraniłeś i tak bardzo cię nienawidzę. Zrobię dla Chaza wszystko, tylko ty też musisz tego chcieć. I musisz mi wszystko powiedzieć.
-No cóż. Jeżeli tak na to patrzeć, to masz racje muszę zrobić to dla Chaza. A także aby uchronić ciebie. – ostatnie zdanie wyszeptał, lecz mnie to nie umknęło. Westchnął głośno. – Sam nie wiem od czego zacząć.
-Najlepiej od początku. – wyszeptałam.
-A więc zaczęło to się wtedy, gdy wyjechałam do Nowego Jorku. Na początku nie mogłem się tam zaaklimatyzować. No wiesz bardzo to wszystko przeżywałem. Strata najlepszej przyjaciółki, śmierć ojca.. – tutaj na chwile przestał mówić, a pojedyncza łza spłynęła po jego aksamitnym policzku. – Nowe otoczenie mi nie sprzyjało. Było mi strasznie ciężko, a z resztą nie tylko mi. Mama nie mogła znaleźć pracy, z powodu na Jazzy. Ja byłem jedynym mężczyzną w naszym domu, jeżeli wtedy tak można mnie było nazwać. Musiałem się nimi zająć, musiałem być silny. Po prostu musiałem. Zacząłem szukać pracy, a jak na mój wiek, to było dość trudne. Gdy po raz któryś, szedłem do restauracji z prośbą o przyjęcie mnie na zmywak. Ponownie usłyszałem, że jestem jeszcze gówniarzem i że szukają takiego kogoś jak ja. Wychodząc z lokalu zaczepił mnie facet jakoś po czterdziestce. Ubrany był w drogi garnitur, na lewym nadgarstku, miał gustowny zegarek, z kieszeni spodni wystawał mu gruby portfel. Powiedział, że jeżeli szukam posady, on znajdzie dla mnie jakąś w swojej firmie. Jeszcze wtedy nie wiedziałam jak to firma i jaką posadę miałem przyjąć. Mimo wszystko zaufałem nieznanemu mężczyźnie i przyjąłem jego propozycje. Miałem zjawić się nazajutrz w jego „biurze” o dziewiątej. Podał mi swoją wizytówkę i z uśmiechem z twarzy wyszedł z lokalu. Na kawałku tekturowego papieru pisało, że nazywa się on Diego Raoul, numer telefonu i adres. Po powrocie do domu powiedziałem mamie, że idę jutro na rozmowę kwalifikacyjną. Co ją bardzo ucieszyło. Następnego dnia udałem się na wskazany adres. Będąc na miejscu, sekretarka wskazała mi gabinet w którym czekał już na mnie Diego. Wszedłem do gabinetu i witając się z nim uściskiem słoni usiadłem na fotelu. Diego zaczął opowiadać, jak to dużo pieniędzy będę zarabiał, ile to będę wpływów miał itp. Bez zastanowienia przyjąłem posadę. Następnego dnia wprowadzili mnie do „branży”. Jeżeli w ogóle tak to można nazwać. Pokazali czym się zajmują, jak to wszystko wygląda i jak cały ten mechanizm działa. No i się zaczęło. Pierwsza sprzedaż dragów, nielegalne walki w klatkach, handel kobietami, jeżeli kilkunastoletnie dziewczyny się do nich zaliczają. Pierwszy miesiąc był spokojny, zarobiłem tyle kasy, że w końcu założyłem zespół taneczny. Po roku zaczęliśmy wyjeżdżać z kraju. Nie mogłem chodzić do „pracy”. Mama w końcu znalazła robotę i zaczęła pracować w restauracji, pomału w ciągu kilku z kelnerki została zastępcą szefa kuchni. Nie musiałem już „pracować”, ale musiałem. No i wtedy powiedziałem Diego, że z tym kończę, nie tylko z tego powodu, bo mam zespół, ale też dlatego, że zaczynałem czuć wyrzutu sumienia. On się jedynie zaczął śmiać w głos i powiedział, że tym lepiej, będę mógł rozkręcać „interes” poza granicami naszego miasta. No i tak się wkręciłem w wielką Mafię, która dzięki mnie stacjonuje prawie w każdym zakątku świata. Kiedy przyjechałem tutaj na wakacje. Chciałem nie tylko odpocząć od tańcz i ciężkich treningów, ale także od tego wszystkiego co mnie otaczało. Zanim wziąłem przysłowiowy urlop miałem zdobyć parę „dup” do sprzedaży. Nie wywiązałem się z zadania. No i teraz Diego mnie szantażuje, a ja nie mogę się od niego uwolnić. No i tak to wygląda. Dopóki nie znajdę jakiegoś haka na niego czy coś nigdy się od tego nie uwolnię.
Ja jedynie podeszłam do niego i go przytuliłam. Poczułam jego słodkie perfumy, przypomniał mi się nasz pocałunek przed klubem. Coś mnie do niego ponownie zaczęło ciągnąć. Musze mu pomóc, zresztą i tak bym mu pomogła bo muszę wyciągnąć z tego bagna Chaza.
-Ale czegoś tutaj nie rozumiem. Dlaczego porwali Chaza i nachodzą mnie, a nie ciebie?. – ponownie jako pierwsza przerwałam cisze. Odrywając się od jego ciepłego ciała.
-No jak to, Josh ci nie powiedział?. – zdezorientowanie w jego głosie było dość dziwne.
-A co Josh ma z tym wspólnego?.
-On jest prawą ręką Diego, i szefem tutejszej Mafii.
-Chyba sobie ze mnie żary stoisz?.
-Ja w tych sprawach nie żartuje. Wydaje mi się, że miałaś być jego następnym celem w handlu ludzkim towarem. – moje oczy były coraz większe, a ze zdziwienia aż rozchyliłam lekko usta. Przełknęłam głośno ślinę i odezwałam się:
-Kurwa, co za jebany kłamca, jak go dorwę to chyba zakopię żywcem, potem odkopie, poćwiartuję jego ciało i ponownie zakopie. Jak ja mogłam być taka głupia, i zaufać takiemu idiocie?! Dobra koniec tematu psychopatycznego Josha. Mam jeszcze jedno pytanie.
-No mów. – pogonił mnie widząc, że przerwałam na chwilę.
-Dla…dla…dlaczego porwali Chaza?. – nie wytrzymałam rozpłakałam się opadając bezwładnie na podłogę. Justin usiadł obok mnie i objął ramieniem, a ja oparłam o nie głowę. Głośno westchną.
-Wydaje mi się, że po prostu wiedzą, że jest bardzo ważny dla nas obojga. 
Na jego słowa przymknęłam oczy by kolejna fala łez nie zalała moich policzków. Bez skutków, mokra ciecz i tak zaczęły wypływać na światło dzienne. Justin głaskał mnie po głowie, z zamiarem uspokojenia moich emocji. Sam miał zaszklone oczy, ale był twardy. Nie wiem ile tak siedzieliśmy parę minut?. Może godzin?. Nie mam pojęcia, ale w końcu Morfeusz zabrał mnie do swojej krainy…krainy marzeń i wiecznego spokoju.(…)

1 komentarz: